czwartek, 30 stycznia 2014

Matematyczne początki

          Miki był za duży na domanowskie kropki, więc edukację matematyczną rozpoczęliśmy jesienią od liczenia wszystkiego: żołędzi, kamieni, liści, patyków, cukierków, fasoli itd. To znaczy ja liczyłam a Miki słuchał, bo z liczeniem u niego było dobrze do dwóch, a potem to już wszystko mogło być. 
       Jakiś czas temu udało mu się świadomie policzyć do trzech :), a dziś niespodzianka, policzył jogurty, których było 6. Chciałam go sprawdzić  i rozłożyłam przed nim 10 książeczek (matce ciągle mało ;)) i liczy do 8, potem już się myli. Ale to i tak już ogromny postęp. I teraz ciągle coś liczymy, bo to sprawia Mikołajowi frajdę. Na filmiku Miki liczy do 5:


  
 Muszę teraz przygotować jakieś "mądre pomoce" by utrwalić mu to liczenie, ale z wprowadzeniem cyfr poczekam chyba jeszcze chwilkę. Czy wprowadzać? Sama nie wiem.







wtorek, 28 stycznia 2014

Dokarmianie ptaków

           W niedzielę po powrocie z kościoła wzięliśmy się za pichcenie pożywionka dla naszych skrzydlatych przyjaciół.

 Miki bardzo się zaangażował: przewlekał sznureczki przez słoninę, mieszał nasiona, otręby, orzechy. I rozmawialiśmy: o ptakach zostających na zimę, o tych, co odleciały, czym dokarmiać ptaki, co im szkodzi. Chłopcy obejrzeli prezentację (słowo, obraz) przedstawiającą wiele gatunków ptaków. 

A to moja ulubiona jemiołuszka :)
 Mikołajowi najbardziej spodobały się makolągwa i rudzik.  Na podstawie tej prezentacji jeszcze przygotuję mu jakąś zabawę (na razie zabrakło czasu), oczywiście połączoną z czytaniem globalnym.
          Przygotowane karmniki wywiesiliśmy, oczywiście w tych miejscach, gdzie mamy doskonałe widoki z okna.


 Dziś do nas zajrzało stado wróbli, dwie sikorki i jedna sroka. Jutro pewno wici o stołówce się rozniosą.
        A ptaki mamy zamiar obserwować całą zimę, no i oczywiście będziemy zgłębiać tematy ornitologiczne. Czekamy na zamówioną książkę:
I przy okazji zauważyłam, że bardzo by nam się przydał jakiś atlas ptaków. Muszę się za czymś rozejrzeć.
    

Czytanie globalne- porady i wskazówki

       Z niecierpliwością czekałam aż dotrze do mnie książka p. Marii Trojanowicz - Kasprzak:

(Internet)
I oto dziś jest! Zwykle przy chłopcach nie mogę czytać, ale nie czekałam na ich nocny sen, a czytałam w międzyczasie (a to nie takie proste przy półtoraroczniaku, którego ulubioną zabawą jest wspinanie się, na co się da). Za to Miki z zainteresowaniem zajął się przeglądaniem płyty dołączonej do książki i "pomagał" dzieciom odczytywać znajome sobie wyrazy. Jestem zafascynowana metodą globalnego czytania i lubię tego typu pozycje, których nie ma za wiele.
      I cóż można powiedzieć? Oby więcej takich pedagogów w naszych szkołach i przedszkolach jak autorka tego poradnika (a chyba niestety jest przeciwnie - takie mam wrażenie)! W poradniku możemy poczytać o realizacji rewolucyjnej metody globalnego czytania, o doświadczeniach autorki, ale także o opiniach rodziców.  Interesująca, zarażająca entuzjazmem pozycja. Mnie szczególnie urzekła historia o trollach i piszących do nich dzieciakach. Świetny pomysł. Chyba w odpowiednim czasie też z niego skorzystam :).

     Mamy też książeczki p. Marii "To ja ci mamo poczytam", obydwie części.
(Internet)
(Internet)
Chłopcy je uwielbiają - i poziom O, i poziom 1. Miki część już opanował (wyciągam po jednej książeczce i jeszcze nie wszystkie są w użyciu). I ostatnio zauważyłam, że chyba dzięki tym książeczkom z onomatopejami rozwija się mowa Filipka. Nigdy go nie prosiłam o powtarzanie. A któregoś razu sam podekscytowany zaczął naśladować kozę i owcę. Innym razem węża. Sam przynosi książeczkę, pakuje się na kolana i domaga się czytania. Zaczynamy czytać, a Miki zza ściany głośno deklamuje tekst książeczek :).

         Nauka czytania metodą globalną to wspaniała zabawa!
      

sobota, 25 stycznia 2014

Udane zakupy na allegro

      Jakiś czas temu doszły do nas zakupy poczynione na allegro - książeczki anglojęzyczne (używane, ale w bardzo dobrym stanie). Szczerze mówiąc wszystkie kupowałam w ciemno, po okładkach, bo nie były opisane. I jestem bardzo zadowolona. Ale co tam ja, chłopcom się spodobały i chętnie po nie sięgają. Oczywiście i Fifi i Miki wśród tych książek znaleźli coś dla siebie. Za zamówienie (wraz z przesyłką) zapłaciłam całe 70 zł z małym haczykiem.

Ten "My first atlas" kupiony trochę na wyrost, zaglądamy tylko na strony Europy, bo Miki zna większość państw europejskich (dzięki puzzlom). Poleży, poczeka, z pewnością się przyda.
Mikołaj polubił szczególnie "Animal babies", bo jest w niej orangutan i oczywiście jego zdaniem to Happy (ze "Zwierzaków świata" Martyny Wojciechowskiej).
Po opisie zwierzęcego dziecka trzeba rozpoznać, kim jest matka, jaki to zwierzak. Akurat w tym przypadku zdjęcie wiele podpowiada, ale nie zawsze. A to matka:
Miki polubił jeszcze tę książeczkę. Może dlatego, że całkowicie rozumie, o czym jest.  Proste krótkie zdania o słoniątku, który się nudził i szukał kogoś do wspólnej zabawy. A do tego w odpowiednim momencie trzeba przyciskać guziczek i rozlega się odgłos słonia. Trudno czasem czytać ją Mikołajowi, bo Filipowi też przypadła do gustu...
Kolejna jest świetna do nauki nowych i powtarzania znanych słówek. A jest ich aż 100. Wskazuję na słowo na pasku, do którego jest rysunek, a Miki musi odnaleźć je na ilustracji.
Następna doskonała do nauki liczenia i poznawania przymiotników i do tego ma świetne ilustracje, takie żywe, duże naturalne.
A to pozycja Fifiego, często w użyciu. I można powiedzieć niezniszczalna: grube, kartonowe strony, co w przypadku mojego półtoraroczniaka to ważny atut :).



I pozostałe pozycje,też lubiane. Zwłaszcza ta za wysuwane zakładeczki.


         



Czasami  można kupić (za niewielkie pieniądze) obcojęzyczne książki w ciucholandach.







czwartek, 9 stycznia 2014

Emil ze Smalandii

        Ostatnio może czytamy troszkę mniej, ale z wieczornego czytania tuż przed snem nie rezygnujemy. Mikiś, choć sam już bardzo senny, czeka wytrwale i cierpliwie aż młodszy braciszek zaśnie (czasem to trwa i pół godziny), aby tylko poczytać z mamą. Od kilku dni na zadane pytanie, co czytamy, pada ta sama entuzjastyczna odpowiedź: "O Emilu" (nawet zdradzę, że zostałam poproszona przez swojego synka, abym urodziła Emila ;)). Książka przez to bycie w ciągłym użyciu   ucierpiała, bo już raz z nami spała (ślad to zgięta okładka) i dziś na dodatek została trochę zalana kaszą.
         Emil ze Smalandii jest już przeczytany pewnie z pięć razy, a przygody z 22 maja prawie znane są na pamięć. Cóż się dziwić, kogo nie urzekły przewspaniałe opowieści nieśmiertelnej Astrid Lindgren. Z dzieciństwa z sentymentem wspominam Rasmusa i włóczęgę albo Ronję, córkę zbójnika, nie mówiąc już o Dzieciach z Bullerbyn. Pamiętam do dziś te emocje... Może latorośli swej zaproponuję nowy tytuł tej autorki (aaa przecież są kolejne części przygód Emila). Chyba zrobię Mikisiowi niespodziankę. :)
          Emil jest niezwykłym chłopcem, bo ma szczególny dar do psot, ale nie tych zamierzonych, bo z pewnością złośliwy to nie jest, raczej działa pod wpływem impulsu. Siostra ma z nim wesoło. A jego rodzice? Cóż czasami troszkę zezłoszczą się na swego synka i zamkną na chwilę w stolarni, aby przemyślał to, co zrobił, ale są łagodni i wyrozumiali i kochają go miłości bezgraniczną. 
      Do tego dochodzą wspaniałe nienarzucające się czarno-białe ilustracje Bjorna Berga, które pozostawiają małym czytelnikom pole do wyobraźni.
          Ciepła lektura do poczytania.

sobota, 4 stycznia 2014

Boże Narodzenie i śpiewanie/słuchanie kolęd

            Okres bożonarodzeniowy trwa, więc mój post nie będzie jeszcze spóźniony... :)
      Oczywiście do Bożego Narodzenia jak najbardziej się przygotowywaliśmy.  Przeważnie korzystaliśmy z materiałów prezentowanych na innych blogach.
         W Wigilię włączyłam chłopcom kolędy śpiewane przez dzieci na You Tubie. Mikołajowi do gustu przypadły szczególnie dwa wykonania to i to. Bosego pastuszka to polubił do tego stopnia, że każdy dzień od Wigilii rozpoczyna się od kilkukrotnego odsłuchania kolędy, ale wyłącznie w powyższym wykonaniu :). Od paru dni nawet sam zaczyna śpiewać (musi jeszcze popracować nad linią melodyczną ;), a mama wiele nie pomoże, bo to szczególny przypadek niemuzyczny ;), słuchać uwielbiam, gorzej ze śpiewaniem).


piątek, 3 stycznia 2014

Przygoda z czytaniem

               Nauka czytania metodą Glenna Domana to dla nas wspaniała przygoda. Jest to ciekawa propozycja na wspólne spędzanie wolnego czasu, zabawę, intelektualny rozwój dziecka, no i oczywiście naukę czytania. Nie ukrywam tego, że bardzo bym chciała, aby chłopcy właśnie w ten sposób nauczyli się czytać, bo jest to moim zdaniem najlepsza z metod. Mam siostrzeńca pierwszoklasistę - zdolny chłopak, ale widziałam, ile trudności sprawiało mu i sprawia czytanie. Jak płakał nad dłuższym tekstem, że on nie chce. Składanie literka po literce jest trudne, uciążliwe i przede wszystkim dziecko czyta bez zrozumienia. Zaczyna skupiać się na rozumieniu czytanego tekstu przy 4-5 próbie czytania. Mozolna nauka. Dodatkowy minus, to to że odbywa się w szkole i jest przymusowa, bo dziecko MUSI w tym czasie nauczyć się czytać i już. (Sama z wykształcenia jestem nauczycielem, ale coraz częściej mam negatywne nastawienie do szkoły - przeraża mnie to, co obserwuję. Ale to już temat na oddzielny post.) Postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i czytać uczymy się sami, bo rodzic jest najlepszym nauczycielem dla swego dziecka. Sama jestem ciekawa efektów, nie wiem czy chłopcy nauczą się w ten sposób czytać, ale wiem jedno, nic na tym nie stracą, a wiele zyskają. Jak nie wyjdzie, będziemy próbowali innych metod, ale z pewnością nie czytania literowego. 
              Rozpoczęliśmy kilka miesięcy temu. Przyznam, że początki dla mnie nie były łatwe. Zakupiłam gotowe zestawy z wydawnictwa Wczesna Edukacja i rozpoczęły się nasze sesje. Jednym z warunków nauki tą metodą jest dobry nastrój dziecka. Z Filipem tak mi się nie dało. Pięć zestawów, które zaleca Doman, daje 15 sesji w ciągu dnia w odstępach po pół godziny. Rano pobudka, karmienie i do południa ze trzy sesje, ale też "naciągane", bo Filip był i jest na etapie ciągłego ruchu. Trochę może nie tak zły, jak ciężki moment na sesje. Koło południa dwugodzinna drzemka, do tego domowe obowiązki, jakiś wyjazd i w żaden sposób nie dawałam rady z sesjami. Czasem miałam wrażenie, że muszę dziecko wprowadzić w dobry nastrój by móc zrealizować sesje. A oczywiście nie tędy droga. Dlatego zmniejszyłam ilość zestawów do trzech, ale nadal było ciężko i dlatego aktualnie realizujemy jeden zestaw dziennie, czasem nawet cztery razy, i jest idealnie. Może wolno, ale tak nam odpowiada. Filip zwykle ogląda wyrazy pijąc mleko, patrzy wtedy z zaciekawieniem. Czasem rozkładam wyrazy na podłodze i się nimi bawimy, często też mu pokazuję prezentację słów na komputerze: pierwszy slajd słowo, drugi slajd obraz. Też go to interesuje. Ile z tego pamięta - nie mam pojęcia. Może kiedyś zechce coś pokazać ;).
              Z Mikołajem droga też nie była prosta. Przede wszystkim  gotowe wyrazy absolutnie się dla niego nie dawały - zero zainteresowania i zupełnie nie do przyjęcia dla niego były "suche sesje". Tylko brałam kartki do ręki, a on krzyczał, że nie chce. Poradziłam się kompetentnej osoby :) i podeszłam do tego inaczej. To Mikołaj mi zaczął podawać słowa, na które chce patrzeć i którymi się bawić. Zamiast szablonowego "łyżka, widelec itd" pojawiły się słowa betoniarka, orangutan, pantera. Te którymi Mikołaj "żył", z którym miał do czynienia na co dzień, z którymi spotykał się w książkach. Sesje wyglądały też zupełnie inaczej, nie sucha prezentacja, ale zabawa, zabawa i jeszcze raz zabawa. Na początku przeważnie w sklepik ze słowami. I dzięki tej zabawie zauważyłam, że mimo że dane słowo wertujemy już tydzień, to Mikiś w ogóle nic a nic nie pamięta. Napisałam do przewspaniałej p. Marii Trojanowicz - Kasprzak, która prowadzi  stronę o czytaniu globalnym  i uzyskałam trafną radę. Trzy zestawy po pięć słów to zdecydowanie za dużo jak dla Mikołaja. Żadnego nie zapamiętywał. Rozpoczęliśmy od nowa, od trzech wyrazów i dopiero jak zauważam, że wyraz zapamiętany, idziemy dalej. Chociaż zdarzają się czasami wyrazy, których Miki nie zapamiętuje, ciągle się mylą, zostawiamy je wtedy, może drugi etap nauki przypomni.  I się codziennie bawimy. A zasady tych zabaw ciągle się zmieniają np. Mikiś wozi ładowarką słowa do odpowiednich ilustracji, innym razem jest straszne tornado i rozrzuca po całym pokoju słowa i ich rysunkowe odpowiedniki.  Miki musi płaczącym  słowom odnaleźć ich rysunki. Im więcej przy tym śmiechu, tym lepiej. Z pewnością w ciągłym użyciu jest sklepik.
            I nie pilnuję dni, ilości sesji, nie kontroluję wprowadzanych słów. Czasem Miki uczy się ich na tydzień dziesięć, czasem trzy. Raczej skupiam się na ciągłym urozmaicaniu zabaw, by czytanie nie stało się nudne.  Na dzień dzisiejszy Miki zna ok. 50 słów.

            Będę prezentowała na tym blogu nasze pomysły na zabawy w czytanie.