wtorek, 2 czerwca 2015

Stan polskiego szkolnictwa... moje refleksje

            Muszę to napisać, bo żółć się ze mnie wylewa, jak  to wszystko widzę, słyszę i obserwuję...
        Zaznaczam na wstępie, że wiem doskonale, że SĄ w polskich szkołach nauczyciele z powołania, którzy robią coś więcej niż przewiduje ustawa, że im się chce, że kochają dzieci i młodzież. Jednostki te zarażają uczniów swoją pasją, przedmiot staje się lubiany a dany nauczyciel doceniony. Doceniony przez uczniów i rodziców, bo to jest najwłaściwsza ocena jego pracy.
      W swojej edukacji trafiłam na dobrych polonistów, biologów. I historyka w liceum. Z wykształcenia jestem polonistką. I chyba to nie przypadek. Od początku edukacji trafiłam na dobrych pedagogów. No może z jednym małym wyjątkiem, ale to tylko rok, była inna nauczycielka. A biologię kochałam zawsze. Nawet w dzieciństwie marzyłam, by być zoologiem.  I to chyba wszyscy, których miło wspominam. A! jeszcze przecież cudowna pani od edukacji wczesnoszkolnej... tak za nią tęskniłam, że wakacje były dla mnie za długie. I to chyba wszyscy, których ja doceniłam, których wspominam z sentymentem.
         Świetni nauczyciele istnieją, jednak jest ich niewielu.
       Jest i druga strona medalu. Uważam, że (a jest to moja subiektywna opinia) 70-80 % procent nauczycieli w państwowych placówkach  wykonuje swoją pracę trochę gorzej...  Przykłady z życia wzięte:
- pani od nauczania wczesnoszkolnego mówi do klasy: jak ktoś nie pojedzie na wycieczkę, to przyjdzie do nich pani dyrektor i zrobi taki trudny sprawdzian, że nikt go nie napisze (proszę, ile motywacji do nauki);
- mój 9-letni siostrzeniec jakiś czas miał zastępstwo z inną panią, która cały czas krzyczała; cała klasa jednogłośnie okrzyknęła ją czarownicą; siostrzeniec i jego kolega (i wiele innych dzieci zapewne)  na krzyk reaguje wycofaniem, nic już do niego nie dociera, nie potrafi się skupić, nie pracuje;
- "nauczycielka" od historii czytała nam podręcznik na lekcjach;
- pani (ta od straszenia dyrektorką) wzięła ucznia przed tablicę (ucznia z trudnościami, agresywnego, który wymaga specjalnego wsparcia) i mówi, że teraz jak nie wykona polecenia, to cała klasa będzie się z niego śmiała, a to dlatego, że wcześniej dokuczał innej dziewczynce;
- liceum, matematyczka wrzuca zadania w googla, bo nie potrafi rozwiązać - uczniowie ten proceder obserwują;
- uczniowie po trzyletniej edukacji w gimnazjum, nie wiedzą, kim był Kochanowski;
- gimnazjalne masówki to w ogóle horror, na wspomnienie już drżę, że moje dzieci będą musiały się tam uczyć;
- do znajomej, która prowadzi szkołę językową dla dzieci, zgłaszają się kandydatki z dyplomem, które nawet nie potrafią mówić po angielsku, nie znają podstawowych słów;
- na podyplomówce miałam przyjemność poznać panią, której pisano pracę podyplomową za pieniądze o I wojnie światowej, a ona sama nawet nie potrafiła wymienić obozów walczących w wojnie (kto z kim). W gimnazjum uczyła polskiego, plastyki, geografii (po takiej samej podyplomówce), no i teraz miała nauczać jeszcze historii.
               Przykładów można podawać jeszcze wiele. Każdy z nas zna je z własnych doświadczeń.
            Uważam, że same podyplomówki i prywatne uczelnie są niemałym problemem. Wiem, co mówię. Sama pokusiłam się o studia podyplomowe z historii. I z całą szczerością mogę powiedzieć, że na maturę byłam solidniej przygotowana. Nie odważyłabym się uczyć historii nawet w gimnazjum. Wszystkie zaliczenia prawie na obecność, a nawet jak  na ocenę, to co to za problem, jaki wysiłek... Płacisz,to przecież  masz. A jeszcze niektórzy narzekali, bo jak to, płacą tyle pieniędzy, a jeszcze obrona. Przecież w Pł.... wystarczyło napisać pracę, bez egzaminów późniejszych.  A w szkole jest zapotrzebowanie na matematyka, o , to nauczyciel wczesnoszkolny i włefista w jednej osobie kończy roczny "kurs" i jest także matematykiem (tak, z życia wzięte, pracowałam w tej szkole). Chcecie kogoś od przyrody. Nie ma sprawy. A jeśli praca nie przeszła przez plagiat.pl, bo połowa zaczerpnięta z internetu, parafrazuje się ją jeszcze raz i wszystko gra. A kto pisze prace naukowe? Je się zleca do napisania. Nie ma innego wyjścia, jak się chce kończyć uczelnie wyższe a pięciu zdań się nie potrafi sklekcić. A jeszcze na temat! 
             A gdzie pasja? Gdzie zamiłowanie? Szkoda gadać.
            Nie wiem, czy nie powinno się wrócić do jednolitych pięcioletnich studiów, na które, żeby się dostać trzeba było zdać egzamin. Nie wiem, czy wina leży po stronie polityków. W którą stronę zmierza polska edukacja? Już widać efekty tej całej amerykanizacji i testowej formy wszelkich sprawdzianów, odpowiadania pod klucz, oduczanie ludzi myślenia.  Po czyjej stronie leży wina? Gdzie szukać rozwiązań. Nie wiem.
           Marzyłam o edukacji domowej, ale pomysłu nie udało się  przeforsować, a Miki oficjalnie został zapisany  i od września rozpoczyna swoją przygodę z państwową edukacją.
          Żółć jeszcze chyba długo będzie zalewała moją wątrobę...

2 komentarze:

  1. U nas Staś rewelacyjnie trafił z nauczycielką wczesnoszkolną,niestety zaszła w ciążę. Mam nadzieję,że w trzeciej klasie też będzie ktoś fajny, no i że Emil kogoś solidnego dostanie. Chociaż i tak najbardziej obawiam się czwartej klasy...

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, w nauczaniu wczesnoszkolnym, żeby trafić na kogoś nieodpowiedniego to trzeba mieć pecha. Zwykle są to ciepłe osoby. A jakie to jest ważne, by właśnie na tym etapie - budowania fundamentów był ktoś z powołaniem. Czwarta klasa to loteria... :)

    OdpowiedzUsuń