piątek, 3 stycznia 2014

Przygoda z czytaniem

               Nauka czytania metodą Glenna Domana to dla nas wspaniała przygoda. Jest to ciekawa propozycja na wspólne spędzanie wolnego czasu, zabawę, intelektualny rozwój dziecka, no i oczywiście naukę czytania. Nie ukrywam tego, że bardzo bym chciała, aby chłopcy właśnie w ten sposób nauczyli się czytać, bo jest to moim zdaniem najlepsza z metod. Mam siostrzeńca pierwszoklasistę - zdolny chłopak, ale widziałam, ile trudności sprawiało mu i sprawia czytanie. Jak płakał nad dłuższym tekstem, że on nie chce. Składanie literka po literce jest trudne, uciążliwe i przede wszystkim dziecko czyta bez zrozumienia. Zaczyna skupiać się na rozumieniu czytanego tekstu przy 4-5 próbie czytania. Mozolna nauka. Dodatkowy minus, to to że odbywa się w szkole i jest przymusowa, bo dziecko MUSI w tym czasie nauczyć się czytać i już. (Sama z wykształcenia jestem nauczycielem, ale coraz częściej mam negatywne nastawienie do szkoły - przeraża mnie to, co obserwuję. Ale to już temat na oddzielny post.) Postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i czytać uczymy się sami, bo rodzic jest najlepszym nauczycielem dla swego dziecka. Sama jestem ciekawa efektów, nie wiem czy chłopcy nauczą się w ten sposób czytać, ale wiem jedno, nic na tym nie stracą, a wiele zyskają. Jak nie wyjdzie, będziemy próbowali innych metod, ale z pewnością nie czytania literowego. 
              Rozpoczęliśmy kilka miesięcy temu. Przyznam, że początki dla mnie nie były łatwe. Zakupiłam gotowe zestawy z wydawnictwa Wczesna Edukacja i rozpoczęły się nasze sesje. Jednym z warunków nauki tą metodą jest dobry nastrój dziecka. Z Filipem tak mi się nie dało. Pięć zestawów, które zaleca Doman, daje 15 sesji w ciągu dnia w odstępach po pół godziny. Rano pobudka, karmienie i do południa ze trzy sesje, ale też "naciągane", bo Filip był i jest na etapie ciągłego ruchu. Trochę może nie tak zły, jak ciężki moment na sesje. Koło południa dwugodzinna drzemka, do tego domowe obowiązki, jakiś wyjazd i w żaden sposób nie dawałam rady z sesjami. Czasem miałam wrażenie, że muszę dziecko wprowadzić w dobry nastrój by móc zrealizować sesje. A oczywiście nie tędy droga. Dlatego zmniejszyłam ilość zestawów do trzech, ale nadal było ciężko i dlatego aktualnie realizujemy jeden zestaw dziennie, czasem nawet cztery razy, i jest idealnie. Może wolno, ale tak nam odpowiada. Filip zwykle ogląda wyrazy pijąc mleko, patrzy wtedy z zaciekawieniem. Czasem rozkładam wyrazy na podłodze i się nimi bawimy, często też mu pokazuję prezentację słów na komputerze: pierwszy slajd słowo, drugi slajd obraz. Też go to interesuje. Ile z tego pamięta - nie mam pojęcia. Może kiedyś zechce coś pokazać ;).
              Z Mikołajem droga też nie była prosta. Przede wszystkim  gotowe wyrazy absolutnie się dla niego nie dawały - zero zainteresowania i zupełnie nie do przyjęcia dla niego były "suche sesje". Tylko brałam kartki do ręki, a on krzyczał, że nie chce. Poradziłam się kompetentnej osoby :) i podeszłam do tego inaczej. To Mikołaj mi zaczął podawać słowa, na które chce patrzeć i którymi się bawić. Zamiast szablonowego "łyżka, widelec itd" pojawiły się słowa betoniarka, orangutan, pantera. Te którymi Mikołaj "żył", z którym miał do czynienia na co dzień, z którymi spotykał się w książkach. Sesje wyglądały też zupełnie inaczej, nie sucha prezentacja, ale zabawa, zabawa i jeszcze raz zabawa. Na początku przeważnie w sklepik ze słowami. I dzięki tej zabawie zauważyłam, że mimo że dane słowo wertujemy już tydzień, to Mikiś w ogóle nic a nic nie pamięta. Napisałam do przewspaniałej p. Marii Trojanowicz - Kasprzak, która prowadzi  stronę o czytaniu globalnym  i uzyskałam trafną radę. Trzy zestawy po pięć słów to zdecydowanie za dużo jak dla Mikołaja. Żadnego nie zapamiętywał. Rozpoczęliśmy od nowa, od trzech wyrazów i dopiero jak zauważam, że wyraz zapamiętany, idziemy dalej. Chociaż zdarzają się czasami wyrazy, których Miki nie zapamiętuje, ciągle się mylą, zostawiamy je wtedy, może drugi etap nauki przypomni.  I się codziennie bawimy. A zasady tych zabaw ciągle się zmieniają np. Mikiś wozi ładowarką słowa do odpowiednich ilustracji, innym razem jest straszne tornado i rozrzuca po całym pokoju słowa i ich rysunkowe odpowiedniki.  Miki musi płaczącym  słowom odnaleźć ich rysunki. Im więcej przy tym śmiechu, tym lepiej. Z pewnością w ciągłym użyciu jest sklepik.
            I nie pilnuję dni, ilości sesji, nie kontroluję wprowadzanych słów. Czasem Miki uczy się ich na tydzień dziesięć, czasem trzy. Raczej skupiam się na ciągłym urozmaicaniu zabaw, by czytanie nie stało się nudne.  Na dzień dzisiejszy Miki zna ok. 50 słów.

            Będę prezentowała na tym blogu nasze pomysły na zabawy w czytanie.
              

1 komentarz:

  1. Pani Moniko, zapraszam do konkursu!!!

    Maria Trojanowicz-Kasprzak

    OdpowiedzUsuń